34 lata od katastrofy pociągu z chlorem w Białymstoku
Wiesława Burnos, członek zarządu województwa składa wieniec przed krzyżem upamiętniającym cudowne ocalenie mieszkańców Białegostoku przed wyciekiem chloru z wykolejonego pociągu
To szczególny dzień dla mieszkańców stolicy Podlaskiego, bo wielu z nich uznaje za cud fakt, że nikt nie ucierpiał w katastrofie wykolejenia pociągu z ciekłym chlorem.
– Zbieramy się tutaj co roku ku przestrodze, aby pamiętać, że takie zdarzenia mają miejsce i warto im zawczasu zapobiegać. Mieszkańcy dziękują w ten sposób także za ocalenie, bo bez wątpienia byłaby to duża tragedia dla lokalnej społeczności, gdyby ta historia zakończyła się inaczej – mówiła Wiesława Burnos.
Uroczystość upamiętniająca dramatyczną noc z 8 na 9 marca 1989 r. zgromadziła przed krzyżem przy ul. Poleskiej przedstawicieli władz wojewódzkich, miejskich, służb mundurowych, duchowieństwa, harcerzy i mieszkańców Białegostoku.
– Było to przełomowe wydarzenie w dziejach naszego miasta, być może nie istniałoby ono teraz w takiej formie, w jakiej je znamy. Dobrze się skończyło i dzięki temu tutaj jesteśmy – zaznaczył phm. Michał Świda, instruktor Hufca ZHP Białystok.
Pociąg towarowy z ZSRR, który wówczas wjechał do Białegostoku, w swoim składzie miał m.in. 12 cystern z ciekłym chlorem. Podczas przejazdu przez ul. Poleską pękła szyna, w wyniku czego cztery z nich wykoleiły się, a następnie osunęły na pobocze torów. Każda zawierała od 43 do 52 ton ciekłego chloru. Gdyby śmiercionośna substancja wydostała się, jej opary mogłyby rozprzestrzenić się na 3–4 kilometry szerokości i nawet 50 kilometrów długości. Ofiar śmiertelnych mogło być tysiące.
– My, jako przedstawiciele młodych, staramy się kultywować pamięć, a to jest jedno z tych wydarzeń, które należy uczcić – podkreślała Justyna Gierasimiuk, komendantka Hufca ZHP Białystok.
To, że nikt w tej katastrofie nie ucierpiał, wielu białostoczan uznało za cud. Każdego roku mieszkańcy stolicy regionu dziękują za ocalenie miasta.
Anna Augustynowicz
red.: Barbara Likowska-Matys
fot.: Paweł Krukowski